I to często nadmierne. Gdyby nie one, moje życie na pewno byłoby łatwiejsze. A odchudzanie już na pewno. Jak popatrzę wstecz, na wszystkie moje dietetyczne klęski, uzmysławiam sobie, zebiorą się one właśnie z emocji. Najgorsze, że nie tylko tych złych, ale i dobrych. Trochę jak w tym żarcie o alkoholiku, który pije tylko w dwóch przypadkach - gdy pada i gdy nie pada. Coś złego wydarzy się w moim życiu? Trzeba to zajeść. Coś dobrego się wydarzy? Trzeba to uczcić! Jedzeniem oczywiście. A właściwie śmieciowym żarciem. Nuda? Marsz do lodówki! Dużo zajęć? Mogę jeść do woli, bo i tak spalę (gówno prawda). I tak toczy się koło. Koło które doprowadziło mnie do otyłości. Bo ja nie tyłam z powodu choroby, hormonów czy genetyki. Tyłam, bo żarłam. I to nie zdrowo. Teraz, gdy już jestem bardziej świadoma moich słabości i błędów, myślę że w końcu mi się uda. Jak na razie jestem na dobrej drodze.
Bilans wczorajszy (24.11.2025):
Kcal zjedzone: 1094
Kcal spalone: 1100 podstawa+ 118 z ćwiczeń, czyli 1218.
Woda: 1600ml
Bilans dzisiejszy (25.11.2025)
Kcal zjedzone: 1082
Kcal spalone: 1401 podstawa + 81 z ćwiczeń, czyli 1482 (edit. 22:10)
Woda: 3000ml (edit. 22:10)
Dlaczego w dzisiejszej ilości zjedzonych kalorii osiągnęłam limit już o 16? Tak się składa, że naszło mnie na kotlety schabowe. I już teraz wiem, czemu nie powinno ich być na diecie niskokalorycznej. Mimo, że robiłam co w mojej mocy, żeby mój był jak najmniej kaloryczny ... I tak wyszło 531kcal z samego kotleta. Całość obiadu: 676kcal. Pozamiatane, dziękuję, do widzenia. Kiedyś, gdy korzystałam z usług dietetyka, w jadłospisie miałam kotleta schabowego... W panierce z płatków owsianych... Pieczonego w piekarniku. Tego nie dało się zjeść. Kawałek suchego, nie doprawionego mięsa z wysuszoną posypką owsianą. Miał może ze 100-150 kcal mniej, za to był paskudny w smaku. Więc już wolę zrezygnować z kotletów nie je dramatyczne odchudzać.
W tym tygodniu będzie słabo z ćwiczeniami, bo zawzięłam się, że doprowadzę dom do porządku. Takiego prawdziwego, nie upychania rzeczy po kątach i sprzątania z grubsza. Niestety "siedzenie w domu z małym dzieckiem" to nie jest taka bajka jak myślałam na początku. W sensie, kurde, będę miała TYYYYLE czasu na wszystko. Ha, ha..
Rozpisałam sobie plan na każde pomieszczenie i będę je dopieszczać. A że trochę mi to zajmie i czasu i energii, to nie mogę skupić się na ćwiczeniach tak jak powinnam. Za to, jeśli mi się to przedsięwzięcie uda, od przyszłego tygodnia porządki zajmą mi o wiele mniej czasu. I wtedy, na pełnej parze 💪
Dziś mam dzień kuchni, wracam do sprzątania 🧹🧽
Dokładnie rozumiem to co piszesz, mam tak samo. Ciągle jest dobry powód, żeby coś zjeść i się zapchać. Jedzenie cię nie osądzi, poprawi humor (chwilowo co prawda), ale to taki bezpieczny kawałek twojego życia, który w dłuższej perspektywie niszczy zdrowie.
OdpowiedzUsuńTeż zaczęłam takie sprzątanie. Odgracanie przestrzeni oczyszcza głowę. Idzie mi to pomału, bo nie mam ani pomocy, ani motywacji, ale z każdym dniem będzie coraz lepiej.
Powiem Ci, że chyba udało mi się wyjść na prostą z tym zajadaniem. Ostatnie trzy dni były ciężkie, a jadłam wręcz mniej niż zwykle. I ani grama cukru! Sama siebie nie poznaję 😁
Usuń