I to często nadmierne. Gdyby nie one, moje życie na pewno byłoby łatwiejsze. A odchudzanie już na pewno. Jak popatrzę wstecz, na wszystkie moje dietetyczne klęski, uzmysławiam sobie, zebiorą się one właśnie z emocji. Najgorsze, że nie tylko tych złych, ale i dobrych. Trochę jak w tym żarcie o alkoholiku, który pije tylko w dwóch przypadkach - gdy pada i gdy nie pada. Coś złego wydarzy się w moim życiu? Trzeba to zajeść. Coś dobrego się wydarzy? Trzeba to uczcić! Jedzeniem oczywiście. A właściwie śmieciowym żarciem. Nuda? Marsz do lodówki! Dużo zajęć? Mogę jeść do woli, bo i tak spalę (gówno prawda). I tak toczy się koło. Koło które doprowadziło mnie do otyłości. Bo ja nie tyłam z powodu choroby, hormonów czy genetyki. Tyłam, bo żarłam. I to nie zdrowo. Teraz, gdy już jestem bardziej świadoma moich słabości i błędów, myślę że w końcu mi się uda. Jak na razie jestem na dobrej drodze. Bilans wczorajszy (24.11.2025): Kcal zjedzone: 1094 Kcal spalone: 1100 podstawa+ 118 z ćwiczeń, czyl...